Morze jako tło wydarzeń historycznych
Z Michałem „Ostrym” Ostrowskim, popularyzatorem historii, specjalistą od średniowiecznego rybołówstwa, rozmawia Łukasz Gładysiak.
Michał "Ostry" Ostrowski
Bohater naszego wywiadu
– Wydaje się, że współcześni „wikingowie” to głównie walki na miecze, tatuaże, rekonstrukcje bitew?
Ten etap mam już za sobą. Faktycznie, w latach 90. zaczynałem od mieczy z resorów i treningów walki. Chyba wszyscy młodzi członkowie ruchu reenacting tak zaczynają. Dość szybko odkryłem jednak, że od „chwały pól bitewnych” ciekawsze może być to wszystko, co działo się poza wojną.
– Mówisz, że zajmujesz się „tłem historycznym”?
Tak! Fascynuje mnie to jak wyglądały podgrodzia w państwie Piastów. Jak wyglądał tabor ciągnący za armią. Jak tworzyły się pierwsze osady służebne. To praca, która wymaga sporo wysiłku – przedzierania się przez materiały archeologiczne, źródła z epoki, a także podpierania się etnografią.
– Organizujesz warsztaty dla dzieci i dorosłych o nazwie „Podgrodzie”. Czy ta niszowa wiedza znajduje odbiorców?
Od pewnego czasu jeżdżę z zespołem rzemieślników – rekonstruktorów, specjalistów w swojej dziedzinie, ale też utalentowanych popularyzatorów historii. Pokazujemy jak wyglądali mieszkańcy podgrodzi. Można poznać z bliska warsztat cieśli, kowala, garncarza, tkaczki, muzyka, myśliwego, rybaka.
– Wspomniałeś o rybaku, to zdaje się twój „konik”?
Faktycznie, od lat mozolnie tworzę obraz rybaków okresu wczesnego średniowiecza i średniowiecza. Prowadzę swoje małe badania, odtwarzam sprzęt rybacki. Staram się pokazać „jak żyli ludzie” w oparciu o wiedzę naukowców, a nie nasze, współczesne, często mylne wyobrażenie.
– Zawód rybaka nie wydaje się specjalnie widowiskowym?
Ale czy wszystko musi być widowiskowe? Mieszkam nad morzem, na Pomorzu Zachodnim. Obecne pokolenia dotarły tu dopiero po II Wojnie Światowej. Mam wrażenie, że jesteśmy odcięci od korzeni. Tak naprawdę jednak nie widzimy tego, że to my tworzymy kulturę i tradycję tego miejsca.
– Chyba trochę odbiegliśmy od średniowiecza.
Świadomie! Moje zainteresowanie rybołówstwem jest, w pewnym sensie, kontynuacją tradycji rodzinnej. Mój dziadziuś przez wiele lat był rybakiem łodziowym w porcie w Mrzeżynie. Miał swoją dramatyczną historię wypadku na morzu w czasie sztormu, ale też piękną kartę artysty ludowego. Przez całą emeryturę rzeźbił z pianek rybackich – pływaków – kolorowe ptaszki. Jeżeli nie jest to twórczość ludowa to co?
– Lubisz mieszkać nad morzem?
Nie wyobrażam sobie innego miejsca. Pamiętam, kiedyś w rozmowie z prof. Marianem Rębkowskim, że narzekałem na ten nasz brak tradycji. Profesor powiedział wtedy, że to przecież nic dziwnego. Morze jest przecież naturalną granicą nad którą docierały różne nacje tworząc swoisty tygiel kulturowy! Olśniło mnie wtedy. To nie jest kwestia tego, czy mamy tradycję, czy nie. Mamy! Trzeba to sobie tylko uświadomić.
– W zainteresowaniu rybacką tradycją wyszedłeś poza ramy średniowiecza?
Tak. I to w obie strony. Przygotowałem stoisko łowcy z okresu neolitu. Co ciekawe, zachowały się wiklinowe wierszyki sięgające historią kilka tysięcy lat wstecz. Fascynująca epoka. Z wielką przyjemnością zakładam na siebie strój z 20-lecia międzywojennego. Wysokie buty, charakterystyczna czapka na głowie. W takim stroju prowadzę festyny rybne, warsztaty dla dzieciaków. Opowiadam to co wiem o morzu, jego życiu, rybakach. Staram się pokazać, że Bałtyk nie jest Morzem Śródziemnym, moje rodzinne Mrzeżyno to nie Ibiza.